29 lutego 2012

Sine oczko

    Kolekcjonowanie chorób trwa, aż nie chce się o tym pisać. Babska strona rodziny szwankuje na całego, odporność leży i kwiczy. Mała też leży i kwiczy. Gorączkę ma od gardła zainfekowanego maksymalnie. U nas w ogóle, jak zawsze przed jakąś imprezą czy innym świętem, same atrakcje- oprócz chorób R. wczoraj zaliczył bardzo bliskie spotkanie z drzwiami. Nos w nos z drzwiami. Ma być w weekend świadkiem, będzie świadkiem z siniakami pod oczami i strupem na nosie, jakby się z kimś pobił.

    Na szczęście nastroje dopisują, młodej parze też, i siny świadek będzie chyba tematem przewodnim imprezy :)

24 lutego 2012

Tylko dobić

Mam gorączkę.
Mam chrypę.
Mam katar.
Mam kaszel.
Mam opryszczkę.
Mam okres.
Niech mnie ktoś dobije...

22 lutego 2012

Niesłychane

W Poznaniu, na skrzyżowaniu Szamarzewskiego z Polną leżał dywan. Nie chodniczek,
nie wycieraczka, nie samochodowy dywanik. Zwinięty duży dywan. Po co tam leży? Nie mam pojęcia, w miastach dzieją się czasem przedziwne rzeczy, mówię Wam. To znaczy nie mówię, tak dokładnie to mówię tylko szeptem. Trzeci dzień. Ponad dwa tygodnie ignorowałam katar z zatok, teraz ignorują mnie. Zwłaszcza dzieci. Trudno je dyscyplinować szeptem.

17 lutego 2012

dzień kota

Mnóstwo się dzieje wokół. Myśli miliony, analizuję akcję macierzyństwo bez lukru i przemyślenia się mi się tłoczą w głowie. Ludzi wokół za dużo, działań więcej niż zaplanowałam, ale obgonione już, na szczęście. Urodziny Leonka i tradycyjny w rodzinie R. spęd też już za nami. Przed nami trzeci weekend wyjazdowy, znów impreza. Niezapowiedzianie wyskoczyła w środę i zmusiła naszego niańka do zostania kilka dni dłużej i dobrze, że się tak udało- przed nami znów dłuuuuga posucha imprezowa, trzeba naładować akumulatory na zapas.

Przed nami też rehabilitacja małego. Neurolog zepsuł moje dobre samopoczucie, Leoś wymaga profesjonalnego wspomagania rozwoju. Ma osłabione odruchy i słabe napięcie mięśniowe. Boję się...

Dziś dzień kota. Pora iść dopieścić sierściuchy :)

15 lutego 2012

Roczek

Rok minął,odkąd mnie pokrojono, zaszyto, a w międzyczasie zakochano w Leonie. Rok, odkąd dostałam wrzeszczące wniebogłosy zawiniątko i odkąd mam szczęścia więcej, radości i trosk. A potem od razu został zabrany i kochać go mogłam przez szybę inkubatora. Tak blisko był i tak potwornie daleko...

Rok minął. Strasznie dużo czasu. Bardzo mało.

07 lutego 2012

Pałac

    Tak wygląda pałac w Lubostroniu. W środku jest pięknie, naprawdę bardzo pięknie... miałam okazję sprawdzić. TU można pooglądać.

    Podjechaliśmy pod to cudo i... pocałowaliśmy klamkę. Zastaliśmy zamknięte drzwi! Na szczęście pani od hotelu zareagowała na telefon, ale czekanie na tym mrozie nie należało do przyjemności. Zameldowaliśmy się, dostaliśmy klucze, weszliśmy do apartamentu...
    Zabawne,apartament kojarzył mi się z luksusem. Dostaliśmy dwupokojowe studio, z łazienką i toaletą. Salon zadymiony i śmierdzący, ktoś przed nami palił i to chyba sporo. I pierwsze co trzeba było zrobić to odsłonięcie wszystkich grzejników. Ten w łazience nie działał w ogóle, a mróz trzaskający. Nawet pająk mieszkający w toalecie zamarzł. My też, niemal. Wieczór spędziliśmy pod dwoma kołdrami, dwoma kocami i narzutą. Romantycznie jak...
    W ramach opłaconego pobytu znajdowała się wycieczka z przewodnikiem po wnętrzach. Przewodnik się rozchorował. Mamy jednak szczęście do ludzi, R. w nocy zszedł odpalić auto i spotkał nocnego stróża. Ten na wiadomość że nie widzieliśmy wnętrz wziął klucze, wielką latarkę (jak z filmu, ze sceny gdzie ochroniarz patroluje muzeum) i zaprosił na zwiedzanie. W środku nocy wędrowaliśmy z sali do sali, tajnymi przejściami, od piwnic i schowków na wino, przez saloniki... atmosfera była niesamowita. Niepowtarzalne wrażenie! A sala centralna- cudo... Brakowało tylko Pięknej i Bestii tańczących walca.
    Ogólnie wyjazd miał plusy, wiele plusów- przespana cała noc, bliskość, czas dla siebie, pyszne jedzonko z restauracji, kolacja we dwoje. Cudne wnętrza. Minus był jeden- temperatura w pokojach. Na minusie prawie.  Straszne.

05 lutego 2012

Do pałacu

Mąż zaprosił mnie na wyjazd, na wspólny weekend tylko we dwoje. Do pałacu. Eeeee... ja i pałac to niezbyt dobrana para, jakoś nigdy nie chciałam być królewną. I czuję się onieśmielona trochę barokowymi sztukateriami, złoceniami i samym wyrażeniem "apartament pałacowy".

Mimo to cieszę się strasznie.
Bo wyjazd, bo spokój, bo bez dzieci.
Bo z nim. Wreszcie tylko z nim.

02 lutego 2012

Naciągacze

    Kilka dni temu rozdzwonił się telefon. Przedstawił się pan strażak skądś, na moje nieszczęście nie pamiętam skąd. Uprzedził grzecznie i usłużnie iż ktoś, jakaś firma  z Łodzi, obdzwania przedsiębiorców i wciska kity- że według prawa muszą mieć jakieś przeciwpożarowe cuda, niezupełnie potrzebne. Rzekomo niezbędne cuda można oczywiście kupić u nich, od razu, bez zbędnego czekania, szukania i tracenia czasu. Trzy razy drożej niż gdzie indziej. Mam uważać. Wysłuchałam i łyknęłam, bo skoro strażak ostrzega to będę się miała na baczności.

    Sprawa rypła się wczoraj...
Znów zadzwonił telefon. Ktoś po drugiej stronie słuchawki stwierdził, że skoro brakuje nam gaśnicy (bo ta która jest- jest za mała), to on wysłał swoich.  Że od razu, od ręki, bez czekania, taniej, z homologacją i z przytupem. Za chwilę weszło dwóch panów, a jeden z głosem identycznym jak rzekomy strażak... są nie z Łodzi a z Bydgoszczy. Od progu zażądałam identyfikatora.
Nie ma, odparli zdziwieni.
Więc pan nie ze staży?
Nie. Porozumiewawcze spojrzenie.
Skąd więc pan wiedział że nie mam gaśnicy?
Od strażaka.
Od jakiego strażaka?
Nie wie.
Przecież to pan dzwonił podając się za tegoż.
To nie ja...
Więc od jakiego strażaka? Poproszę numer.
Nie mam.
Przecież wiem że to pan, to ja z panem rozmawiałam.
Cisza. Oczy w podłodze.

Tak bezczelnych naciągaczy dawno nie spotkałam.