31 grudnia 2011

Z hukiem (nie petard)

Kończymy rok hucznie... Z hukiem dosłownie, bo kilka godzin temu spadły nam kafelki z połowy ściany w łazience. Widać było od jakiegoś czasu, że pękają- wczoraj odpadły, dobrze że nikogo w łazience nie było w tym momencie. Kafelek 30x60 cm waży... I kolejny remont przed nami.
    Zaraz potem auto rozkraczyło mi się na parkingu pod sklepem. Immobilizer wysiadł. Siedziałam i jak głupia kręciłam kluczykiem w stacyjce, a samochód milczał jak zaklęty.
     A wczoraj w nocy odwoziłam do szpitala koleżankę, którą niemąż strzelił tak, że wylądowała głową na kafelkach. Diagnoza- stłuczenie barku, głowy i szyi. Niewyspana jestem, zła i bez weny na imprezę, która też jest niewypałem.
   
    No bo jak się zaprasza ludzi na domówkę, to się człowiek spodziewa że przyjdą albo chociaż dadzą znać że nie mogą. A nasi goście mnie olali... Kuzyn zerwał z dziewczyną i ma doła, nastroju imprezowego brak- zostaje w domu. Kumpela zostaje z dzieckiem, bo dziecko chore, za 10 dni szpital. Przyjaciele zrezygnowali, bo nie chcą zostawić 13-latka samego w domu (mieszkają z babcią!). Nie wiem,nie mogli czy nie chcieli mu czegoś zorganizować? Nie ma ten chłopak kolegów?
    Najgorsze, że dowiedziałam się o wszystkim WCZORAJ. I że musiałam zadzwonić do każdego z nich, żeby się tego dowiedzieć. Zostało nas 4 osoby, a i tu jedna niepewna.
    Niech ten rok już się skończy, bo mnie desperacja ogarnia...

28 grudnia 2011

Zmiana warty

Zmiana warty nastąpiła. Mała kwitnąca, rozbawiona, apetyt wrócił i chęć do zabawy, i humor też. Dzisiaj kończy antybiotyk.
Mniejszy wczoraj antybiotyk zaczął. Kaszle, jęczy i płacze, dużo śpi ale budzi się często przez katar, nocka była koszmarna. Trzeci dzień nie je, wmuszam trzy łyżeczki kaszki kilka godzin- na szczęście mleko pije chętnie. Wczoraj cały dzień zjadł jeden serek.

Mała nie wspomniała o kocie ani razu do dzisiaj, jestem zadziwiona... A zwierz wyjechał kiedy miała mega gorączkę, nie czaiła co się dzieje. I chyba do dziś się nie zorientowała....

25 grudnia 2011

Święta po naszemu

    Nie pojechaliśmy nigdzie. Mieliśmy być daleko stąd, u mojej babci, byłoby nas prawie dwadzieścia osób. Dzieci zapewniły radykalną zmianę planów świątecznych.
    W domu szpital, ale pod choinką piękną jak marzenie. Młoda po czterech nocach wyszła z roli pieca (40 stopni przekraczała ) i pozwoliła nam spać. Młody podgorączkowy, chociaż lekarz zapewniał że dziecko zdrowe. Ja smarkam i kaszlę na potęgę... A mimo to mamy udane Święta.
    Objęliśmy dom kwarantanną i nie zaprosiliśmy nikogo. Na Wigilię nie było dwanaście potraw, ale po troszku tego co lubimy. Zaśpiewaliśmy kolędy, rozłożyliśmy się na podłodze pod choinką i rozpakowywaliśmy prezenty.  Siedzieliśmy razem przytuleni na sofie, pod kocykiem i oglądaliśmy kino familijne.

     Święta ze świadomością, że nie zrobiłam wszystkiego, co według tradycji powinnam była zrobić. I bez presji, że muszę. Cudownie! Ciekawe, czy kiedykolwiek uda się to powtórzyć, takie spokojne Święta w gronie czterech osób.

21 grudnia 2011

Walka z kotem

Pozamiatane. Ostatnia próba podjęta i przegrana.

Kot przez kilka ostatnich dni był wypuszczany na dwór, mimo obaw bo mieszkam przy ruchliwej ulicy. Miałam nadzieję, że się nauczy i będzie załatwiał na dworze, jak reszta. Zimno nie było, widziałam że biegał po ogrodzie i bawił się z dwoma pozostałymi domowymi kotami. Wracał do domu i...

Postawiłam trzecią już kuwetę w domu, w miejscu gdzie ostatnio były plamy. Kot nasikał obok. Jego konsekwencja przebiła moją...  Dzisiaj pojechał mieszkać gdzie indziej.

20 grudnia 2011

Od euforii w dołek, lotem błyskawicy

   Ledwie opadł mi wqrw sprzed kilku dni, ten z powodu kota (który nadal z nami mieszka i leje radośnie), a już mam nowy.
   Wczoraj dzień zaczął się od wybierania choinki. Pojechałam sama, żeby bez pośpiechu wybrać najpiękniejszą. Jeździłam to tu, to tam, aż trafiłam- drzewko które przywiozłam do domu ma prawie cztery metry :) i jest absolutnie piękne. Ledwie się udało ją w auto zapakować, a i tak sporo wystawało! Wracałam z tą zielonością pachnącą i rozczulałam się, że już zaraz Święta, że pojedziemy do babci, że spotkamy wszystkich, a atmosfera będzie jak zawsze rodzinna i cudowna. Że Leon pierwszy raz zobaczy ubraną choinkę i płakać mi się chciało ze wzruszenia, kiedy wyobrażałam sobie jego minkę. I taka rozmiękła i z oczami w mokrym miejscu wpadłam w domu na Milenę, przytuliłam ją i odskoczyłam- jak piecyk! Sprawdziłam, temp.powyżej 38'. W nocy przeskoczyła 40' i cały mój misterny plan na rodzinne Święta szlag trafił.
  I co teraz? Prezenty kupione, plany porobione, dzieci wiedzą że mają jechać, czeka na nas 15 osób. Jeszcze liczę na cud, że zaraz jej przejdzie...

17 grudnia 2011

Kot, niech go szlag.

Łzy mi ciekną same... Szlag niech trafi głupiego, rudego, ukochanego przez Milenę kota. Niech go... dziecko moje płakało przez niego. Tuliłam ją, głaskałam, a ona łkała w poduszkę ze smutku. Bo musimy kota oddać.

Ukochanego, wypieszczonego, noszonego na rękach. Tego, który jest z nią emocjonalnie związany tak, że nawet wybudzając się z narkozy parł nie do nas, tylko na jej kolana. Ona ma jego książeczkę zdrowia i chodzi z nim do gabinetu, żeby NA PEWNO był zdrowy. Pilnuje go, głaska, karmi, uwielbiają się nawzajem.

A kot sika gdzie popadnie... Zniszczył panele w stołowym pokoju. Leje w kuchni i na schodach, na kafelki i na wykładzinę. Każdy z nas wdepnął nie raz w kocie niespodzianki. Wycieraczki zaczynają śmierdzieć.

Próbowałam wszystkiego. W domu stoją dwie kuwety, z zawsze czystym żwirkiem. Żwir był już zwykły, kompaktowy, silikonowy i drewniany, zmieniany co chwilę. Stawiałam te kuwety w najróżniejszych miejscach. Obsikane miejsca spryskuję odstraszaczem. Nie karcę go już nawet, bo nie chcę kota bardziej stresować. Nie mam pojęcia co jeszcze mogłabym zrobić. Wyczerpałam wszystkie sposoby. Pozostało oddać kota.

Mały będzie miał dobrze, będzie kotem domowym niewychodzącym. Znalazłam osobę, która miała kota, a teraz nie ma innych zwierząt.Podpisze umowę adopcyjną, można będzie sprawdzić jak się ma kociak. I dobijają mnie wyrzuty sumienia.

14 grudnia 2011

Gwiazda i zjazd ze schodów.

Miało być w całości o tym, że mała Mi ma dziś w przedszkolu przedstawienie. Jasełka znaczy się. Od wielu dni ćwiczyła wierszyki i piosenki, nie przepuszczając nikomu- wszyscy którzy się nawinęli musieli obejrzeć jej pokaz. Czekam właśnie na babcię i prababcię i babską ekipą wybieramy się oglądać naszą gwiazdę, która wczoraj zasnąć z emocji nie mogła :)

Ale jest też wątek mniej radosny. Spadłam rano ze schodów... niosąc L. na rękach. Nie wiem dlaczego, nie wiem jak. Po prostu poleciałam do tyłu, i z nogą podwiniętą pod siebie zjechałam kilka stopni. Jakie to szczęście, że ie do przodu, że nie puściłam malucha, że poza potłuczonym tyłkiem nic się nie stało...

12 grudnia 2011

Dzień na rozmowy.


Wieczór spędziłam tak, jak lubię najbardziej- z ludźmi. Dużo nas było w domu :)

Pogaduchy z przyszłą szwagierką- o mieszkaniu nie u siebie, o wyjazdach zarobkowych jeszcze przed ślubem i tuż po ślubie też. O wyjazdach na dwa lata! O obawach i nadziejach, o planach, dzieciach, domu. Ważna rozmowa, znacząca. Cieszę się bardzo z tego, że się z nią rozumiemy, a i jej pewnie łatwiej.

Pogaduchy z siostrą o zwierzętach, z jej narzeczonym. O Świętach, rodzinie, atmosferze. O prezentach :)

I na koniec dnia najważniejsza, ta z facetem moim. Tej nie powtórzę nikomu, ale najwięcej znaczyła.
To był owocny dzień. Lubię słuchać ludzi i lubię jak mnie słuchają.

07 grudnia 2011

Nastrój

Parę dni temu, przy okazji pięknej pogody balansowałam na tarasie na ogromnej drabinie, wieszając lampki. Świeżo kupione, miały ozdobić dom i wprowadzić atmosferę. Chwiałam się na tej drabinie klnąc na czym świat stoi- szkoda mi było wbijać coś w nowiuśkie belki, postanowiłam przywiązać te światełka i trafiał mnie szlag, bo belki były wyżej niż przypuszczałam- łatwe to nie było. Kiedy już przedsięwzięcie, mimo trudności, zakończyło się sukcesem- uruchomiłam oświetlenie, popatrzyłam z satysfakcją i wyłączyłam. Miało czekać albo na święta, albo chociaż na śnieg.
  
Kilka godzin temu z zachwytem patrzyłam na pierwszy śnieg w tym roku :) wirowały białe płatki w świetle latarni, opadały łagodnie, cichutko... włączyłam światła. I idę je wyłączyć- wieje tak, że łeb urywa i pada. Leje, powiedziałabym nawet. Ot grudzień, ot nastrój. Niech to szlag.

03 grudnia 2011

Święty Mikołaj

Kochany Święty Mikołaju
Idą Święta. Nie zawsze byłam grzeczna, ale obiecuję że się poprawię i będę się starała...

Tak zaczyna się list Mileny do Mikołaja. List nieporadny, rozczulający, list pełen wiary. Wymieniało moje dziecko z wypiekami na buzi co też chciałaby dostać w prezencie, wymyślało grzeczne zwroty, starało się jak mogło. A potem poprosiła, żebym nie zasłaniała okna bo Mikołaj musi widzieć, czy ona grzecznie zasnęła.

Mam sto pociech patrząc na nią, Święty Mikołaj to taka przyjemna rola  :)


02 grudnia 2011

Ciężarna

Nerwowa jestem i rozdrażniona dzisiaj, jak bomba zegarowa- wszystko może sprowokować wybuch. Zaczęło się od Leosiowego płaczu... przeziębione dziecko zatykało się katarem,kaszląc pluło smoczkiem więc żeby spał brałam go do łóżka. Dobrze mu było, bo odstawił dziś szopkę nie z tej ziemi,kiedy zorientował się że ma zasnąć we własnym łóżeczku. Odkładałam go, wychodziłam i płakałam za drzwiami... bo przecież wiem, że zasypiał zawsze sam, że to szantaż, ale wiedziałam też że maluszek chce się tylko przytulić. Uspokajałam, tuliłam i odkładałam do łóżeczka z poczuciem, że dziecku odmawiam siebie. Cały dzień mi to zdarzenie zepsuło.
Zostawiłam w końcu wszystko, wzięłam długą kąpiel a potem połaziłam sobie po blogach różnych. Trafiałam lepiej albo gorzej, aż w końcu trafiłam na post o tęsknocie za ciążą i pogrążyłam się kompletnie. Dwie straty, dwie cesarki i mój wiek- to wszystko składa się na brak perspektyw na kolejne dziecko. A ja tak lubię mieć dzieci, być w ciąży! Lubię wtedy swoje ciało, nie widzę w nim niedoskonałości. Jest wspaniałe, daje życie! Ciężarna jestem ważna dla siebie i dla innych. Jestem szczęśliwa. Byłam. Już pewnie nie będę.