20 grudnia 2011

Od euforii w dołek, lotem błyskawicy

   Ledwie opadł mi wqrw sprzed kilku dni, ten z powodu kota (który nadal z nami mieszka i leje radośnie), a już mam nowy.
   Wczoraj dzień zaczął się od wybierania choinki. Pojechałam sama, żeby bez pośpiechu wybrać najpiękniejszą. Jeździłam to tu, to tam, aż trafiłam- drzewko które przywiozłam do domu ma prawie cztery metry :) i jest absolutnie piękne. Ledwie się udało ją w auto zapakować, a i tak sporo wystawało! Wracałam z tą zielonością pachnącą i rozczulałam się, że już zaraz Święta, że pojedziemy do babci, że spotkamy wszystkich, a atmosfera będzie jak zawsze rodzinna i cudowna. Że Leon pierwszy raz zobaczy ubraną choinkę i płakać mi się chciało ze wzruszenia, kiedy wyobrażałam sobie jego minkę. I taka rozmiękła i z oczami w mokrym miejscu wpadłam w domu na Milenę, przytuliłam ją i odskoczyłam- jak piecyk! Sprawdziłam, temp.powyżej 38'. W nocy przeskoczyła 40' i cały mój misterny plan na rodzinne Święta szlag trafił.
  I co teraz? Prezenty kupione, plany porobione, dzieci wiedzą że mają jechać, czeka na nas 15 osób. Jeszcze liczę na cud, że zaraz jej przejdzie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz