No to poimprezowałam.
I nie to, że nie poszliśmy- byliśmy,
nianiek z wąsem się sprawdził, dzieci były grzeczne. Ciuch nowy,
reprezentacyjny. Fryzura...no, to długa historia. Odświeżyłam sobie włos
szamponetką. Osiągnięty
kolor wahał się między wiśnią a ostrym różem, taki odcień jak na połowie głów pań po 60-tce. Zwłaszcza tych z pierwszych ławek w kościele. Tylko trwałej z "barankiem" brakowało. No nie spodziewałam się aż tak spektakularnych efektów... w desperacji wzywałam na ratunek fryzjerkę moją i całe szczęście przybyła. Zostałam
uratowana i nie ma tego złego, bo i farbę i strzyżenie załatwiłam od
razu.
No, ale impreza! Impreza była taka, że przejdzie do legendy. Wyobrazić sobie aż trudno- miała być karnawałowa impreza, a była wiocha, potańcówka, remiza, przy stole trzy siostry- każda z fochem i okresem. Muzycy, którzy przeszkadzali tańczyć, a "jesteś szalona" było w ich repertuarze synonimem dobrego smaku! I kiedy kapela zagrała TO (przepraszam za link) wymiękliśmy. Serio, opadły mi ręce i wszystko. Dobiło mnie, że rozbawiona sala śpiewała. Na koniec dowiedziałam się, że moja przyszła szwagierka miała w planach tę kapelę na wesele zatrudnić. Zabrakło słów.
Postanowiliśmy jednak, że nic nie zepsuje nam wieczoru i bawić się na przekór wszystkiemu. Dotrzymaliśmy postanowienia.
Dobrze, że flaszka była duża.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz